-Wiesz, chciałabym teraz pomieszkać trochę w Stanach - powiedziałam przyjaciółce.
-Przecież dopiero co przyleciałaś do Warszawy! - wykrzyknęła.
-A! No tak... - odpowiedziałam i zdałam sobie sprawę, że to dopiero nie całe cztery miesiące odkąd przylecieliśmy.
Ale co ja mogę zrobić? Jestem chyba skazana na wieczną tułaczkę bo... Ja to po prostu kocham!
Kolejny dzień spędzam na tarasie, jest pięknie, samoloty latają mi nad głową a ja odprowadzam je wzrokiem. Czy to już się kwalifikuje pod obsesję? Kocham podróżnować. Chciałabym całe życie spędzić w podróży. Zaczynam być zła i gryzę, gdy czuję zasiedzenie. Ja naprawdę już planuję gdzie polecimy po Warszawie. Okropnie boję stabilizacji. Boję się, że pewnego dnia osiądziemy w miejscu z napisem "Na stałe". Wtedy chyba umrę.
Odkąd pamiętam sidaliśmy z tatem i podróżowaliśmy "palcem po mapie". Już wtedy marzyła mi się bezkresna pustynia, malownicze Chiny, góry, lasy i wieczne życie na walizkach. Jak byłam mała to moim największym marzeniem był lot samolotem. Milion razy prosiłam tatę aby mi opowiadał jego pierwszy lot. Pragnęłam zostać pilotem. Codzienne budzić się w innym zakątku świata. Teraz tak sobie planuję, że jak mała pójdzie na studia, wówczas rzucam wszystko i gnam w świat. W międzyczasie pracujemy nad biznesem, który pozwoli się prowadzić z każdego miejsca na świecie :)